Select An AI Action To Trigger Against This Article
W niedzielę wieczorem pierwszy kanał państwowej rosyjskiej telewizji wyemitował półtoragodzinny wywiad z Władimirem Putinem, przeprowadzony przez propagandystę Pawła Zarubina. Kadry z rozmów, przeprowadzonych przy różnych okazjach wiosną 2025 przeplatane są obrazami z życia Rosji, które obejmują zarówno współczesny kontekst, taki jak "specjalna wojenna operacja w Ukrainie", jak i historyczne wydarzenia, sięgające początków prezydentury Putina. Całości, określanej przez autorów jako film dokumentalny, nadano tytuł "Rosja. Kreml. Putin. 25 lat".
Z dokumentem film ma jednak niewiele wspólnego. Ogląda się go tak, jakby scenariusz został oparty o poświęcony Stalinowi wiersz Siergieja Michałkowa z lat 30. XX w. "Śpi Moskwa. W nocnej stolicy o tej późnej porze pośród gwiazd, tylko Stalin nie śpi, Stalin myśli o nas" – tak brzmi jedna z jego wersji. I w takim duchu zaczyna się najświeższa produkcja rosyjskiej propagandy. Mimo późnej godziny, na Kremlu praca wre.
Zarubin wylicza, że Putin ma za sobą kilka wydarzeń publicznych, kilkadziesiąt niepublicznych, dochodzi druga, ale to jeszcze nie koniec jego dnia roboczego. Wciąż są sprawy wagi państwowej, którymi prezydent musi się zająć. Dzięki temu Rosjanie mogą spać spokojnie. Putin zadba o wszystko, przede wszystkim o to, co dla każdego najcenniejsze – o bezpieczeństwo i suwerenność rosyjskiej państwowości.
Historia Rosji według Władimira Putina
Główny wątek produkcji, którą można by określić jako laurkę z okazji 25-lecia prezydentury, to właśnie zasługi Putina dla istnienia Rosji jako takiej. To, co łączy wywiad z Zarubinem z innymi dłuższymi wypowiedziami rosyjskiego prezydenta, np. rozmową z Tuckerem Carlsonem, to dominujący wątek historyczny, czy nawet historiozoficzny. "Ciągle znajdujemy się w podręczniku historii" – bez cienia ironii mówi prowadzący wywiad o treści rozmowy. A historia według Putina, wygląda mniej więcej tak, że Ruś przyjęła chrzest od Bizancjum, w ten sposób Moskwa została trzecim Rzymem, zachowując prawdziwą wiarę chrześcijańską. Tymczasem katolicki, a potem katolicko-protestancki Zachód, gdzie wartości materialne przeważają nad duchowymi i moralnymi – w odróżnieniu od Rosji oczywiście – uznał Rosję za kraj barbarzyński. Tak naprawdę jednak po cichu jej zazdrości i z tej zazdrości pragnie Rosję zniszczyć. Ta walka trwa od wieków i kolejne poruszane w wywiadzie tematy, razem z ilustrującymi je obrazkami, stanowią dowód na to, że i ostatnie ćwierć wieku światłego putinowskiego panowania można sprowadzić do odważnych i skutecznych prób odpierania kolejnych podstępnych zakusów na Świętą Ruś.
W ten sposób interpretowane są choćby wojny czeczeńskie, którym poświęcono sporo czasu na początku wywiadu. Z filmu nie dowiemy się jednak niczego o czeczeńskich aspiracjach do samostanowienia. Według Putina Rosja w Czeczenii walczyła z islamskimi fundamentalistami, nie tylko z Kaukazu, ale i z całego świata, którzy chcieli ustanowienia na terytorium Rosji kalifatu. Wina Zachodu polegała w tym przypadku na tym, że choć deklarował wspólny cel, czyli walkę z międzynarodowym terroryzmem, to faktycznie wspierał terrorystów w ich wysiłku oderwania kaukaskich republik od Federacji Rosyjskiej.
Co szczególnie ciekawe, w rozmowie Zarubina z Putinem nie pada w ogóle słowo wojna. Choć przejęcie obowiązków głowy państwa od słabnącego Jelcyna (który w filmie w ogóle się nie pojawia) związane jest nierozerwalnie z decyzją Putina o rozpoczęciu drugiej wojny czeczeńskiej, to wydarzenia te przedstawiane są w kontekście "zszywania" kraju, któremu groził rozpad. W podręczniku historii Putin staje się więc nowym "zbieraczem ziem ruskich", a wojna w Ukrainie to tylko kolejna faza tego procesu. Jego przyczyną zaś – oczywiście – fałszywe i zdradzieckie działania "zachodnich partnerów". To, że liderzy państw Zachodu co innego mówią, a co innego robią, Putin zauważył już na początku swojej prezydentury, we wczesnych latach dwutysięcznych. Mimo to starał się rozmawiać, przekonywać. Nie posłuchali. Szalę goryczy przelały tzw. "porozumienia mińskie" z 2014 r. Gdy widzowie oglądają kadry z Petrem Poroszenką, Francoisem Hollandem i Angelą Merkel, Putin w swoim komentarzu na chwilę wychodzi z odgrywanej roli skromnego męża stanu i mówi w ulicznym slangu "Nas naduli", co można przetłumaczyć jako "Okantowali nas".
Wojna jako stan naturalny dla Rosji
Wojnie w Ukrainie Putin poświęca jednak stosunkowo mało czasu. Deklaruje, że mimo prób prowokacji ze strony Zachodu, Rosja nie zamierza użyć broni jądrowej, bo ma wszelkie inne środki, by doprowadzić sprawę do "logicznego końca, z oczekiwanym przez Rosję rezultatem". Prezydent Rosji wspomina też przy innej okazji, że dojdzie do obalenia neonazistowskiego reżimu, a z czasem i do pojednania z "ukraińską częścią narodu rosyjskiego". Obrazy kompletnie zniszczonych ukraińskich miast, czy niezwykle patetyczne, wyreżyserowane kadry z rosyjskimi żołnierzami ilustrują historyczną prawidłowość, wokół której osnuty jest cały film. Oto Rosja – czy to w Ukrainie, czy to w Czeczenii – nieustannie zmuszana jest do obrony przed rozpadem i zawłaszczeniem przez obce, niecne siły, czyli "kolektywny Zachód".
W ten sposób powstał film, w którym wojna nie jest ani tragedią, ani ekscesem. Zostaje zupełnie znormalizowana jako część rosyjskiej codzienności. Choć produkcja Zarubina przepełniona jest obrazkami przedstawiającymi militarystyczną kondycję rosyjskiego społeczeństwa i osiągnięcia rosyjskiego przemysłu zbrojeniowego z jej ostatnim sztandarowym projektem, czyli rakietą balistyczną Oriesznik, to wojna wcale nie jest tu głównym tematem. Staje się czymś naturalnym i przezroczystym, jest zinternalizowanym przez społeczeństwo wyrazem rosyjskiego losu, rosyjskiej racji stanu.
Kiedy Zarubin wyraża zmieszane z podziwem zdziwienie, że gotowe poświęcić się dla ojczyzny okazało się pokolenie urodzone i wychowane w latach 90., kiedy do Rosji dotarł konsumpcjonizm, kult rzeczy i pieniędzy, Putin zaczyna się rozpływać nad szczególnym kodem genetycznym, odziedziczonym po tych, którzy bronili Rosji (nie ZSRR) w tzw. wielkiej wojnie ojczyźnianej, czyli w II wojnie światowej. Ten historyczno-genetyczny miks podlany jest gęstym religijnym sosem, Putin pokazuje nawet kapliczkę, w której się modli. Całość rzeczywiście bardziej niż film dokumentalny przypomina film hagiograficzny, w którym Putin to nowy święty car-batiuszka albo Stalin-generalissimus z popularnych ostatnimi laty w Rosji prawosławnych ikon.
"Rosja. Kreml. Putin. 25 lat" pokazuje okres prezydentury Władimira Putina jako jedno wielkie pasmo sukcesów, które doprowadziły do umocnienia Rosji zarówno wewnętrznie – np. w obszarze gospodarki – jak i na arenie międzynarodowej. Zarubin pyta na przykład o szczególny status rosyjskich relacji z Chinami, w tle widać przebitki także z innymi liderami państw BRICS (Brazylii, Indii, Chin, Republiki Południowej Afryki), m.in. premiera Indii Narendrę Modiego. Teza jest prosta – Putin, stawiając na współpracę z państwami Globalnego Południa i bloku BRICS, okazał się wizjonerem. W tym kontekście zerwanie stosunków z Zachodem niewiele znaczy, bo przyszłość nie należy już do gasnącej, tracącej swoją tożsamość Europy. Wyjątkiem mogą być co najwyżej Stany Zjednoczone pod wodzą Trumpa. Jego postać sprowadzona jest do jednej deklaracji – o tym, że istnieją tylko dwie płcie. Zarubin podkreśla w tym momencie, że obrona "tradycyjnych wartości" była domeną Rosji i osobiście Putina na długo, zanim Stany Zjednoczone poszły po rozum do głowy. Innymi słowy, to nie Zachód narzucił Rosji swoją dekadencję, to Rosja wyznacza społeczne i polityczne trendy i w końcu pojawił się jakiś Zachodni lider, który je podziela. Ktoś, z kim da się rozmawiać.
Putin jest pewny wygranej
W wierszu o Stalinie Siergiej Michałkowa wymieniał różne grupy społeczne, o które Stalin troszczy się szczególnie. Podobnie jak w filmie-wywiadzie z Putinem to głównie wojskowi, ale też dzieci. Te są niezwykle ważne dla obecnego rosyjskiego prezydenta. Zwłaszcza jeśli od małego maszerują w mundurach. Kadry z filmu zresztą ciekawie korespondują z bieżącymi wydarzeniami. Zbliża się bowiem 9 maja i Rosję ogarnia szaleństwo, wywołane kolejnymi obchodami "Dnia Zwycięstwa". Niedawno sieć obiegły zdjęcia noworodków z porodówki w syberyjskim Kemerowie, które wypisywano w miniaturowych wojskowych mundurach. A 4 maja we Władywostoku odbyła się dziecięca parada wojskowa. Około półtora tysiąca dzieci w mundurach różnych rodzajów rosyjskich sił zbrojnych przemaszerowało w centrum miasta. Przyglądali się im ich rówieśnicy z Korei Północnej, zaproszeni w ramach wymiany do stolicy rosyjskiego Dalekiego Wschodu.
Putinowi zależy na dzieciach, bo dzieci to nic innego niż demografia, a ta również stanowi o mocarstwowym statusie. To jeden z ciekawszych wątków filmu, bo w pełni ukazuje perwersję rosyjskiego reżimu. Putin twierdzi w wywiadzie, że Rosjan jest już 150 mln, bo należy doliczyć ludność "nowych terytoriów", czyli okupowanych ziem ukraińskich. Po raz kolejny wojna nie jest wojną, a sukcesem na innym polu, tym razem demograficznym. Faktycznie Rosja od wielu lat boryka się z głębokim kryzysem demograficznym, eksperci w tej dziedzinie uważają, oficjalne statystyki fałszują dane, zawyżając liczbę ludności (tę bez okupowanych terytoriów Ukrainy) o jakieś 5 milionów. Od lat 90., poza krótkim wyjątkiem w latach 2013-2015 w kraju odnotowuje się ujemny przyrost naturalny, a współczynnik dzietności wynosi 1,4, czyli dużo poniżej określanego na 2,1 progu zastępowalności pokoleń. Do tego dochodzi niska przewidywana średnia długość życia, zwłaszcza u mężczyzn, a w ostatnich latach znaczący ubytek w męskiej populacji spowodowany wojną. Nic nie wskazuje na to, żeby te trendy demograficzne mogły się radykalnie odwrócić, tym bardziej w najbliższym czasie. Kradzież ludności, w tym stanowiące zbrodnię wojenną porwania i wywożenie do Rosji ukraińskich dzieci, pokazuje faktyczne podstawy putinowskiego sukcesu demograficznego.
Film Zarubina to skrupulatnie wyreżyserowany propagandowy produkcyjniak, który opowiada historię minionego ćwierćwiecza Rosji jako historię panowania kolejnego wielkiego władcy, który w ten sposób staje w jednym szeregu z Aleksandrem Newskim, Iwanem Groźnym, Piotrem I i Stalinem. Przebija z niego absolutne samozadowolenie, słabo maskowane pod płaszczykiem fałszywej skromności. Putin, czemu dawał już parokrotnie wyraz w ostatnim czasie, jest przekonany, że dobrze obstawiał, a w swoich decyzjach, zwłaszcza tych dotyczących relacji międzynarodowych, miał rację. Zaś w starciu z przeciwnikami jest pewny wygranej. Rosja rośnie w siłę – politycznie, militarnie, gospodarczo, a nawet naukowo, przodując w sferze nowych technologii. Widzów mają o tym przekonać rażące swoją sztucznością przebitki, pokazujące rzekomych rosyjskich naukowców rozwijających zaawansowane badania i technologie. Putin jest wielki, a Rosja jest mocarstwem, to już stało się faktem – taki jest przekaz, który zapewne przypadnie do gustu większości widzów w Rosji.
"Granice Rosji nigdzie się nie kończą", czyli bzdury i groźby Putina
W filmie widzimy też próbę ocieplenia wizerunku rosyjskiego prezydenta. W jego rezydencji na stole pojawiają się artykuły z popularnych rosyjskich dyskontów, przecież Putin, jak sam mówi, oddycha tym samym powietrzem, co miliony Rosjan. Wie, że ma zaufanie swojego narodu i jest mu za to wdzięczny.
W pewnym momencie, podczas tej biesiady, która odbywa się w środku nocy, Putin proponuje prowadzącemu wywiad, by spróbował żurawiny z miodem. Zrywa się zza stołu i sam idzie do kuchni, gdzie z szafki wyjmuje dodatkową filiżankę, by podzielić się przysmakiem z Zarubinem. "Ciekawy smak" – mówi propagandysta. "To po prostu żurawina" – odpowiada Putin.
Po rosyjsku słowo żurawina, czyli kliukwa oznacza nie tylko owoc. W slangu używa się go dla określenia bzdurnych wyobrażeń, niedorzecznych stereotypów, pozbawionych związku z rzeczywistością absurdalnych wymysłów. Mówiąc otwarcie, że "eto prosto kliukwa" Putina sam daje najlepszy klucz do wywiadu, którego udzielił.
Ale w ostatnich sekundach filmu widzimy jeszcze słynne archiwalne kadry z 2016 r., kiedy Putin podczas uroczystości wręczenia nagród dla szczególnie uzdolnionych uczniów zapytał jednego z nich, gdzie kończą się granice Rosji. Chłopiec zaczął recytować odpowiedź o cieśninie Beringa, oddzielającej Rosję od Stanów Zjednoczonych. Putin przerwał mu i z błogim uśmiechem stwierdził: "Granice Rosji nigdzie się nie kończą". To też kliukwa, tyle że w postaci groźby, którą Rosja pod władzą putinowskiego reżimu realizuje w Ukrainie. A przy sprzyjających jej globalnych wiatrach może próbować realizować w innych miejscach.