Ja w funduszach ETF mam 3 mln zł, więc za każdym razem, gdy spadają o 10 proc., tracę pół kawalerki. Teoretycznie. Ale patrzę na to spokojnie, bo to tylko część całego portfela. No i wiem, że to wszystko i tak będzie dużo więcej warte, jak będę już przechodził na emeryturę, za powiedzmy 20 lat. I że te dzisiejsze spadki – z punktu widzenia inwestora, który po te pieniądze będzie sięgał w latach 40. XXI w. – to najlepsze, co się może zdarzyć, bo mogę uzupełnić portfel taniejącymi akcjami. Dlatego, gdy giełda mocno spada, czuję się tak, jakby w moim ulubionym sklepie zaczęła się przecena. To oczywiście moje podejście do inwestowania, w którym chodzi przede wszystkim o psychikę.
Tak, nadal będę konsekwentnie kupował.
Do pewnego stopnia tak może być, ale nie polecałbym zleceń „stop loss” osobom inwestującym w długim terminie. Ta opcja ma sens przy kontraktach terminowych z dźwignią finansową, gdy chce się szybko zarobić, nie angażując dużego kapitału. Przykładowo: ktoś widzi, że jakieś akcje to super okazja, ale nie chce przekierowywać w nie dużego kapitału, więc kupuje kontrakt terminowy z dźwignią razy 10. Ale na wypadek, gdyby się pomylił, ustawia opcję „stop loss”, która wypchnie go automatycznie z transakcji przy ograniczonej stracie. Ja się jednak w „stop loss” nie bawię, tylko długoterminowo stopniowo dokładam do portfela aktywa kupione po różnych cenach.
CZYTAJ: Nadszedł moment „czyszczenia” rynku nieruchomości. Fliperka: jeśli kupować mieszkanie, to teraz
Bo taki „stop loss” łatwo zamienia się w „stop profit”, gdy rynki po spadkach ponownie szybko rosną, ale już bez nas.
Marcin Iwuć Fot.: Marcin Iwuć / archiwum prywatne
Jeśli cła Trumpa faktycznie weszłyby w życie, a inne kraje odpowiedziałyby mocnym odwetem, to sytuacja gospodarcza i rynkowa jest, moim zdaniem, faktycznie poważna i może przyjść naprawdę duża przecena, nawet i 50-60 proc. Od 2008 r. nie mieliśmy jeszcze takiej prawdziwej, porządnej bessy. Jak zaczął się covid i giełda zareagowała dynamicznymi spadkami, bardzo szybko wkroczyli politycy i zasypali to pieniędzmi. Tym razem może nie być tak łatwo. Zwykle bessa trwa dłużej i trzeba przejść przez wiele faz. Obserwuję to jednak ze spokojem, bo dla inwestora długoterminowego tego typu wydarzenia to okazje na dokonanie tanich zakupów.
Najpierw będzie zaprzeczanie, że to się dzieje. Potem złość i stopniowy spadek optymizmu, a na końcu prawie wszyscy stracą nadzieję – to będzie idealny moment dołka. Trafienie w taki dołek jest jednak niezwykle trudne, szczególnie że w bessie są również fazy euforii, skutkujące okresowymi wzrostami. Dlatego – zamiast liczyć na trafienie w dołek – warto po prostu robić regularne zakupy.
Biorąc pod uwagę liczbę pytań, które do mnie spłynęły w ciągu ostatniego roku, to najwięcej z nich dotyczyło tego, co robić z pieniędzmi na wypadek wojny. I czy oszczędzanie oraz inwestowanie mają sens, bo przecież jak przyjdzie taka wojna, to wszystko stracimy. Czy nie lepiej wydać wszystkiego tu i teraz? Z tych pytań widać na pewno strach, wręcz egzystencjalny, także o nasze oszczędności.
I dalej tak uważam, bo nawet niech prawdopodobieństwo tego scenariusza wynosi 20 proc., co daje 80 proc. szans na scenariusz pozytywny, to i tak warto znać odpowiedź, co w takiej sytuacji robić. Oczywiście jestem bardzo ostrożny i nie chcę straszyć, a szczególnie wojną, bo nie jestem ekspertem, którego rolą jest przewidywanie. Jest takie powiedzenie, że są dwa rodzaje analityków, którzy prognozują, co się wydarzy na rynku: ci, którzy nie wiedzą i ci, którzy nie wiedzą, że nie wiedzą. Ja jestem w tej pierwszej grupie: wiem, że nie wiem. Skoro jednak grono ekspertów od geopolityki, wojskowych itp., ocenia, że prawdopodobieństwo negatywnego scenariusza istotnie wzrosło, biorę to pod uwagę.
ZOBACZ: Kryzys, inflacja, wojna – co zrobić, by nie stracić oszczędności?
Co racjonalny człowiek robi w takiej sytuacji? Siada i zastanawia się: dobrze, to co mogę zrobić w takim razie? Nie mam wpływu, czy to się wydarzy, czy nie, ale mam wpływ na to, czy będę przygotowany. A ja zawsze promuję bardzo racjonalne podejście do zarządzania swoimi finansami i moim zdaniem warto mieć z tyłu głowy plan również na taką ewentualność.
Niecały, ale kompletuję go już. Uważam, że to rozsądne z co najmniej z dwóch powodów. Po pierwsze: żeby w razie sytuacji zagrożenia mieć możliwość szybkiego opuszczenia niebezpiecznego miejsca. A po drugie: żeby mieć większe poczucie bezpieczeństwa, nawet jeśli byłoby ono złudne. Jesteśmy emocjonalnymi istotami i rzeczy, które dają nam poczucie bezpieczeństwa, zwiększają nasz dobrostan na co dzień. To trochę jak z ubezpieczeniem mieszkania od ognia. Prawdopodobieństwo, że ono nam się spali, jest bardzo niskie, ale ubezpieczenie go powoduje, że śpimy spokojniej.
Gotówka jest niezbędna w plecaku ewakuacyjnym, dlatego trzymam jej trochę w walutach obcych: euro, dolarach, frankach szwajcarskich i w złotówkach, na wypadek, gdyby był jakiś problem z dostępem do niej. Nie ma w tym niczego panikarskiego, nawet rządy Holandii i Szwecji zaleciły ostatnio swoim obywatelom, żeby mieli jakąś rezerwę gotówki.
To korzystne z punktu widzenia całego systemu, żeby w razie jakiegoś kryzysu ludzie nie rzucili się nagle na bankomaty. Ja trzymam odpowiednik około 8 tys. zł, czyli tyle, żeby przez 3-4 dni móc się przemieścić, ale też, żeby nie nosić przy sobie ilości prowokującej do napadu.
WARTO WIEDZIEĆ: Tak klasa średnia kupuje mieszkania za granicą. „Bo sąsiadka też kupiła i będą pić razem kawę na tarasie"
To są właśnie takie środki, które mają nam pomóc w razie zrealizowania się czarnego scenariusza. Trochę gotówki, trochę złota i pieniądze na rachunku, do którego nie będzie problemów z dostępem.
Patrząc na to, co się działo na Ukrainie, możemy śmiało założyć, że w takiej sytuacji występuje utrudniony dostęp do twardych walut na rachunku krajowym. Bo gdy pojawia się wojna, prawie zawsze idzie za tym kontrola kapitału i ograniczenia w wywozie walut oraz przelewach zagranicznych. Żeby więc nie zostać bez środków do życia, przyda się gotówka i rachunek w zagranicznym banku z zabezpieczoną sumą pieniędzy na kilka miesięcy.
To prawda – zazwyczaj trzeba mieć „ważny interes ekonomiczny”. Ja akurat założyłem konto w Portugalii, przy okazji zakupu ziemi. Ale są takie instytucje, jak Revolut, N26 czy Bunq – które nie nakładają takich ograniczeń. W tym roku razem z moim zespołem będziemy badać wszystkie dostępne opcje konta zagranicznego dla Polaków i sukcesywnie to publikować.
To prawda, że mają licencję litewską i sam jestem ciekawy, jakie procedury na wypadek takiego wydarzenia u nich obowiązują. Jesteśmy w trakcie pozyskiwania tych informacji u źródła. Ale już N26 z bankową licencją niemiecką czy Bunq z licencją holenderską to opcje o mniejszym ryzyku geograficznym, gdzie można zdalnie otworzyć konto.
Można też utworzyć rachunek inwestycyjny u brokera zagranicznego, na przykład w Interactive Brokers. To amerykański broker, który w Irlandii prowadzi rachunki dla Europejczyków. Można tam wpłacić pieniądze i inwestować, a w razie potrzeby wypłacić środki na zweryfikowany rachunek bankowy poza Polską.
Marcin Iwuć Fot.: Marcin Iwuć / archiwum prywatne
Ja cały czas nie myślę o kryptowalutach jak o inwestycji. Nie widzę ciągle innych funkcji tego aktywa niż spekulacyjna. Natomiast z doświadczeń Ukraińców, a nawet Rosjan, którzy uciekli z Rosji, wynika, że to właśnie kryptowaluty pozwoliły im wywieźć część majątku na dyskach czy pendrive'ach, co w przypadku walut lub złota może się nie udać, jeśli nastąpią konfiskaty na granicy. Jako sposób na transfer jakiejś wartości, to jest coś, co rozważam. Ale ciągle nie jest to dla mnie aktywo inwestycyjne.
Absolutnie niczego nie sprzedaję. Historia pokazuje, że jeśli taka nieruchomość przetrwa – a większość przetrwa – nieruchomość jest dobrą inwestycją. Trzymam i mieszkania w Warszawie, i ziemię rolną na Dolnym Śląsku, kupioną już wiele lat temu. W ogóle ziemia, przy założeniu, że nie zostanie się wywłaszczonym, to bardzo dobra lokata kapitału na scenariusz wojenny. W tym miejscu przypomina mi się książka amerykańskiego autora Bartona Biggsa, który radził, co zrobić z pieniędzmi na wypadek wojny. Analizował bardzo ciekawie różne konflikty wojenne, ale jego porady mogły być przydatne tylko dla miliarderów, bo konkluzja była taka, żeby za 5 proc. wartości portfela kupić sobie farmę we Francji, a resztę trzymać w akcjach.
Najprawdopodobniej w Lizbonie, w dzielnicy biznesowej Saldanha. W tym przypadku chodzi mi jednak o dywersyfikację geograficzną moich mieszkań na wynajem, nie o tworzenie azylu dla mojej rodziny. Chcemy kupić mieszkanie, żeby je długoterminowo wynajmować i żeby generowała ona stałe przychody. Ale to wciąż tylko pomysł, a nie projekt „w toku”. Zobaczymy, czy uda się go zrealizować.
Istnieje coś takiego jak długoterminowy cykl długu, gdzie po iluś z rzędu cyklach gospodarczych poziom zadłużenia i nierównowagi jest tak wysoki, że długi nie mogą już bardziej narastać, bo koszt ich obsługi przerasta możliwości gospodarki. Moim zdaniem zbliżamy się do tego momentu i państwa szukają mniej lub bardziej bolesnych sposobów, żeby tę sytuację rozwiązać. Sposobów bezbolesnych niestety nie ma i – jak uczy historia – w takich okresach częściej dochodziło do wojen kapitałowych, handlowych, domowych, a także dużych konfliktów wojennych między licznymi państwami. W przypadku wojen handlowych chodzi właśnie o nierównowagi w handlu. Wiadomo, że mamy hegemona – USA, który od II wojny światowej i wejścia w życie systemu z Bretton Woods nieustannie korzysta z faktu, że dolar amerykański został główną światową walutą. Przez dekady USA miały potężną przewagę gospodarczą i militarną nad wszystkimi innymi blokami, bo nawet główny konkurent z czasów zimnej wojny – czyli ZSRR i Układ Warszawski, gospodarczo był wielokrotnie słabszy.
Obecny konkurent to Chiny, które stały się mocno uprzemysłowione, mają ogromne nadwyżki w handlu, ogromną gospodarkę, liczne przewagi technologiczne i coraz silniejszą armię. Stany Zjednoczone wciąż są dominującą potęgą, jeśli chodzi o wojsko – choć już nie w każdym rejonie świata – są także głównym centrum finansowym świata i mają walutę rezerwową, w której banki centralne trzymają swoje rezerwy i w której odbywa się większość handlu. Ale jeśli chodzi o handel, to właśnie przegrywają. Zaczynają także przegrywać na polu edukacji, innowacji i technologii. A jak między takimi hegemonami dochodzi do starcia o światową dominację, to świat na tym cierpi.
Moim zdaniem ekipa Trumpa dość dobrze zdiagnozowała problemy, czyli że trzeba obniżyć wydatki państwa, zwiększyć dochody, zmniejszyć nierównowagę w handlu, przywrócić przemysł. I podejmuje działania w celu osłabienia dolara, bo silny dolar dodatkowo te nierównowagi pogłębia. Tylko że zastosowane przez nich lekarstwo może się okazać gorsze od choroby.
Gdy wszedł w życie tzw. Smoot-Hawley Tarrif Act w roku 1930, to Stany Zjednoczone były główną fabryką świata i miały nadwyżki handlowe. Cła odwetowe wprowadzone przez inne kraje sprawiły, że Amerykanie bardzo dotkliwie je odczuli. Teraz jest inaczej: te cła o wiele bardziej zabolą Unię Europejską i Chiny. Choć różnie może być, bo z jednej strony Amerykanie mają teraz silniejsze karty, ale z drugiej jest też ryzyko, że społeczeństwo amerykańskie może tego po prostu nie wytrzymać, bo nasze zachodnie cywilizacje są raczej wygodne i mniej podatne na poświęcenie.
Mimo wszystko uważam, że uda się Amerykanom jednak polepszyć swój bilans handlowy. Natomiast koszty społeczne będą dość duże. Na pewno nadchodzą bardzo ciekawe czasy.
Złoto to ważny element majątku i konkretne aktywo w ręku, które od lat mocno idzie mocno w górę. Pamiętam, jak nagrywałem w 2020 r. filmik, gdy złoto podskoczyło do 1,5 tys. dolarów za uncję i wiele osób pisało, że jest zbyt drogo. A dziś mamy uncję po 3 tys. dolarów. Ale warto pamiętać, że na złocie można też dużo stracić. Przypomnę tylko, że między 1980 a 1999 r. cena złota spadła o 66 proc., robiąc z tego kruszcu fatalną inwestycję. Trzeba więc traktować je jak ubezpieczenie i dywersyfikację – ale na pewno nie trzymałbym złocie 100 proc. swojego majątku.
Złoto stanowi 15 proc. mojego długoterminowego portfela i około 5 proc. całego majątku. W przeważającej mierze to złoto fizyczne, które kupuję u dealerów w Polsce i oczywiście nie trzymam go w domu. A robię tak: przychodzi dzień, kiedy chcę kupić złoto, patrzę, gdzie jest najniższa cena. Zamawiam, podjeżdżam, odbieram. Mam też 10 uncji złota w mennicy brytyjskiej, ale bardziej jako element zabezpieczenia, a nie inwestycyjnie, bo płacę za to 2 proc. wartości złota rocznie.
Można otworzyć konto w brytyjskiej mennicy, nawet nie wychodząc z domu, przesyłając jedynie skany dokumentów. To złoto możemy później sprzedać z dowolnego miejsca na świecie i uzyskać przelew gotówki na wskazane konto. Ale jest też opcja zlecenia jego wysyłki w miejsce, w którym się znajdujemy. Więc jest to bardzo wygodne, choć drogie.
Jeśli patrzymy na złoto czysto inwestycyjnie, jako na coś, co ma nam dywersyfikować portfel, to jasne. ETF się sprawdzi super, bo bardzo dobrze odwzorowuje ceny złota. W Europie on się nazywa ETC, czyli Exchange Traded Commodity, i ten fundusz faktycznie posiada złoto zgromadzone w sejfie. Więc z czysto inwestycyjnego punktu widzenia ma to sens, ponieważ można wtedy inwestować w złoto dużo taniej, bo nie płacisz marży za zakup fizycznego złota. Nie musisz też go przechowywać, ani się o nie bać. Tyle że ja wolę złoto fizyczne.
Bo nie jest niczyim zobowiązaniem. Zobacz, że każdy papier wartościowy — czy to akcja, czy obligacja, czy nawet taki ETC na złoto, wymaga dobrej woli drugiej strony transakcji, żebym ja te pieniądze odzyskał z powrotem. Czyli po drugiej stronie jest jakaś instytucja, do której mówisz: „poproszę moje pieniądze”. Złoto fizyczne nie ma takiej wady, ale ma za to inną - ktoś może nam je po prostu ukraść.
Absolutnie nie. W ogóle porównywanie rentowności najmu z oprocentowaniem obligacji jest nietrafione, bo na zysk z nieruchomości składają się dwie rzeczy: nasze przychody z najmu i wzrost wartości nieruchomości. Obligacje detaliczne, płacą wprawdzie odsetki, ale ich ceny nie rosną. Jeśli kupiliśmy je za 100 tys. złotych, to na koniec dostaniemy 100 tys. złotych plus odsetki. A nieruchomości generują nam czynsz najmu i do tego jeszcze rosną na wartości.
Jak pokazuje historia, w długim terminie w rozwiniętych gospodarkach długoterminowa stopa zwrotu z najmu nieruchomości (czynsz +wzrost wartości) zbliżona jest bardziej do akcji, niż do obligacji. Więc absolutnie nie podzielam tego poglądu.
Krótkoterminowo, a dla mnie wszystkie inwestycje z horyzontem krótszym niż trzy lata są krótkoterminowe, ta diagnoza może być trafna. Ale jestem ciekaw czy Pan Kuczyński założyłby się ze mną, że jak za 20 lat się spotkamy, to nieruchomości w dużych miastach w Polsce będą kosztować tyle, co dzisiaj, czy jednak więcej?
Planuję suplement do „Finansowej fortecy”, który pomoże zaplanować własną strategię finansową. Znajdą się w nim też odpowiedzi na pytania, które spłynęły od czytelników: Ale co konkretnie kupić? A gdzie to kupić? A jak to zrobić? itp. W planach mam też publikację na temat finansów w razie wojny. Natomiast żeby ją napisać w sposób odpowiedzialny, oparty na faktach, dobrze przebadanych źródłach, na rozmowach z uczestnikami konkretnych sytuacji, na komunikacji z instytucjami finansowymi itp., będziemy potrzebować więcej czasu. Żeby nikogo tym nie straszyć, ale też nie dawać naiwnych porad o kupowaniu farmy na południu Francji.
Skip the extension — just come straight here.
We’ve built a fast, permanent tool you can bookmark and use anytime.
Go To Paywall Unblock Tool