Z Wojciechem Kopciem umówiliśmy się jeszcze przed wjazdem do Korei Północnej, że tuż po biegu wykupi kilkanaście minut internetu i zadzwoni do nas z hotelu. Z medalem na szyi połączył się z nami o godz. 16 czasu koreańskiego w niedzielę, 6 kwietnia. "Proszę pamiętać, że nie mogę używać żadnych dziwnych słów, bo aby dostać dane do internetu, wszystko musi przejść przez hotel. A oni zapisują moje dane, obserwują, co piszę, gdzie wychodzę i z kim rozmawiam. Trzeba używać delikatnych słów" — napisał nam jeszcze podczas pobytu w Chinach. Tekst publikujemy, gdy jest już w samolocie powrotnym do Pekinu.
Dalszy ciąg materiału pod wideo
Maraton w Pjongjangu odbył się po sześciu latach przerwy spowodowanej zamknięciem kraju po pandemii COVID-19. Wznowioną inicjatywę okrzyknięto początkiem obchodów 113. rocznicy urodzin Kim Ir Sena, czyli byłego przywódcy Korei Północnej i dziadka rządzącego dziś Kim Dzong Una. Jak opowiada Kopeć, na starcie i mecie nie było głowy państwa, ale obecny był minister sportu.
— Dopisała pogoda, było zimno jak na tę porę roku w Pjongjangu. Biegło mi się bardzo dobrze, choć zacząłem za mocno. Podpiąłem się pod drużynę elity Koreanek, które miały swoje pacemakerki z Etiopii. Do 25 km utrzymałem tempo, potem zaczął się kryzys. Było bardzo dużo przewyższeń. Ostatecznie przybiegłem z czasem 2.30, czyli najlepszym w sezonie — opowiada Kopeć.
— Bieg różnił się zdecydowanie od tego, co widziałem w innych krajach. Co prawda wokół trasy były grupki kibicujących Koreańczyków, ale to na starcie i mecie było ich ponad 45 tys. Jak się wbiega na taki stadion, to robi to ogromne wrażenie. Na trasie też wielu kibiców mi klaskało i krzyczało, zwłaszcza gdy biegłem w grupie z ich zawodniczkami. Na mecie miałem wywiad z lokalną telewizją — dodaje.
Polscy influencerzy, którym udało się wjechać do Korei w marcu, sami opowiadali, że niemalże cały czas chodzą po lokalizacjach skoncentrowanych na bardzo małej przestrzeni, a ich każdy ruch jest dokładnie zaplanowany przez opiekunów. W przypadku lekkoatletów było inaczej. Nie dość, że biegli przez 21-kilometrową trasę poprowadzoną ulicami stolicy, to jeszcze mogli zobaczyć, w opinii Kopcia, mniej reżyserowaną codzienność.
— Spodziewałem się, że będzie restrykcyjnie, a tu mamy dużo swobody. Wiadomo, pilnują nas, ale nie zakazują nigdzie chodzić czy robić zdjęć. Byliśmy w metrze, gdzie jechaliśmy z mieszkańcami. Łącznie przewinęło się kilkaset osób, więc trudno mi uwierzyć, że to wszystko było ustawione. Ustąpiłem w wagonie miejsca jednej Koreance, nawet wymieniliśmy kilka zdań, bo część osób mówi tu po angielsku. Byliśmy w pubie i na kręgielni, gdzie było 60 torów zajętych przez "lokalsów". Nie da rady aż tylu statystów ustawić. Zaraz jedziemy do zoo, niedziela to wolny dzień dla wszystkich, więc pewnie też będzie dużo ludzi. Co do restauracji, to wydaje mi się, że one są ustawiane jedynie pod turystów — wyjawia Polak.
— Wiadomo, że są pewne reguły, których trzeba przestrzegać. Nie wolno robić żadnych min czy gestów przy pomnikach. Nie wolno nagrywać obiektów wojskowych i żołnierzy. Nie wolno fotografować Koreańczyków bez ich wyraźnej zgody, choć z tego co widzę, to chętnie zgadzają się na zdjęcia, a sami chyba też nie mogą ich robić. Jestem pod wrażeniem tego, co zobaczyłem. Niesamowite budowle, wszędzie jest czysto, a na każdym skrzyżowaniu stoi policjant kierujący ruchem. Jak na Koreę to jeździło tu całkiem sporo aut, podobno ich liczba się potroiła. Opiekunowie mówili nam, że w ciągu ostatnich pięciu lat się odbudowywali po pandemii. I to widać, bo wszystko jest odmalowane i przygotowane na turystów. Spaliśmy w miasteczku sportowym, gdzie w odległości pięciu minut mieliśmy stadion piłkarski i kilka hal do różnych sportów — dodaje.
Pod zapowiedziami wyjazdu w mediach społecznościowych polskiego biegacza pojawiały się wpisy krytykujące jego decyzję. Główny zarzut dotyczył wydawania pieniędzy w kraju takim jak Korea Północna. Start w maratonie kosztuje 150 dol., wiza około 100, a sam pobyt na miejscu wyniósł 2200 dol. Kopeć zwykle na takie komentarze nie odpowiada, ale nam tłumaczy swoją decyzję w prosty sposób.
— Ja jeżdżę na biegi, a nie zwiedzać kraj. Jestem wielokrotnym medalistą mistrzostw Polski, biegam szybko i mam swoje sportowe cele. Ten bieg planowałem od pięciu lat. Biegałem w 104 innych krajach. Byłem w USA, wtedy nikt nie zwracał uwagi na politykę, a słyszałem wiele przestrzegania przed biegiem w Pakistanie. Tymczasem to w Stanach Zjednoczonych jest dużo bardziej niebezpiecznie i można dostać kulkę na ulicy. Najbardziej się bałem chyba w Indiach. Tymczasem w Chinach czy Korei nikt mnie nie zaczepiał nawet w nocy — przedstawia swoje zdanie.
Skip the extension — just come straight here.
We’ve built a fast, permanent tool you can bookmark and use anytime.
Go To Paywall Unblock Tool