The article examines California's transformation from a utopian ideal to a state grappling with significant issues. It contrasts its historical image as a land of opportunity and innovation with its current realities.
California faces severe environmental problems, including devastating wildfires, water scarcity, and the consequences of climate change. These issues are intertwined with deep social inequalities, creating a stark contrast between immense wealth and widespread poverty.
The article highlights the devastating effects of wildfires and the impact of large-scale farming on water resources. It mentions the irony of a state known for its environmental consciousness still struggling with environmental degradation.
The article discusses the significant role of the technology industry, centered in Silicon Valley, in shaping California's identity and economy. While it celebrates innovation and technological advancements, it also critiques the downsides of “techno-utopian anarcho-capitalism,” which prioritizes profit over other social and environmental concerns.
The article traces California's history, from the Gold Rush era to its growth as a hub of innovation and counterculture movements. It shows how the state's image as a place of opportunity has been shaped by past events and the pioneering spirit of its inhabitants. The article highlights this history's impact on current conditions.
The author notes that California's image as a land of dreams is, in part, a carefully constructed illusion, perpetuated by Hollywood and the state's own self-promotion. The article points out how this idealized vision contrasts sharply with the harsh realities faced by many Californians.
The article concludes by questioning whether California's model of development and growth is still sustainable. It emphasizes the growing tension between California’s utopian ideals and its increasingly troubled reality. The article leaves the reader to contemplate the implications of this paradox.
Klasowe podziały to nie jedyne problemy, z którymi boryka się Kalifornia. Ziemia usycha, drzewa płoną, a w miejscu dawnych ideałów króluje "techno-utopijny anarcho-kapitalizm". A przecież Hunter S. Thompson pisał o San Francisco w 1971 r.: "istniało fantastyczne, uniwersalne poczucie, że wszystko, co robiliśmy, było słuszne, że wygramy. Poczucie nieuniknionego zwycięstwa nad siłami starego i złego".
W 1964 r. wiele osób prawdopodobnie czuło to samo, co młody David Hockney — cudowne dziecko brytyjskiego malarstwa powojennego — gdy siedział na plaży w Santa Monica. Powietrze było łagodne, w oddali słychać było fale Oceanu Spokojnego. Hockney sięgnął po ołówek. Na pocztówce do właściciela swojej galerii Johna Kasmina odnotował przyjemną temperaturę 24 st. C. "Dwa dni temu przybyłem do ziemi obiecanej. Musisz tu przyjechać" — napisał wówczas.
Pocztówka przedstawiała świeże pomarańcze i opalonych ludzi w strojach kąpielowych. Dla Hockneya Kalifornia była miłością od pierwszego wejrzenia. Był jednym z tych, których na skraj amerykańskiego kontynentu zwabiły wielkie obietnice przyszłości i życia na własnych warunkach — albo, jak to ujęła Joan Didion, patronka mitycznej Kalifornii: "możliwość znalezienia otwartej restauracji, jeśli chcesz zjeść kanapkę w nocy".
Dalsza część tekstu znajduje się pod materiałem wideo.
David Hockney swoimi obrazami basenów i szklanych bungalowów kształtował wizerunek Kalifornii jak mało kto.
Nie, żeby potrzebowała ona kampanii wizerunkowej. Kalifornia zawsze była uważana za krainę marzeń wszystkich tych, którzy mieli nadzieję na nowy początek — i piękną pogodę. Stan i jego mieszkańcy do dziś lubią postrzegać siebie w takim świetle. Czy słusznie?
Im więcej złych wiadomości o klęskach żywiołowych i erozji społeczeństwa na Zachodnim Wybrzeżu USA, tym więcej wątpliwości budzi koncepcja Kalifornii jako krainy spełnienia marzeń. Czy "złoty stan" wciąż nadaje się jako model na przyszłość?
Globalny sukces Kalifornii jest młody. Oficjalnie rozpoczął się od odkrycia złota w 1848 r., które przyciągnęło niezliczone rzesze osadników. Przedarli się oni przez Góry Skaliste, by objąć ziemię w posiadanie — fakt, że należała ona już do innych, nie miał znaczenia.
Tysiące rdzennych mieszkańców zostało zabitych lub wysiedlonych. Z pomocą zbiorników wodnych przybysze przekształcili step za wybrzeżem Pacyfiku w gaje cytrynowe i plantacje migdałów. Jeden boom następował po drugim — ropa naftowa i Hollywood, przemysł wojskowy, a wreszcie podróże kosmiczne od lat 50. XX w.
Kalifornia jednak największe sukcesy odnosiła zawsze w eksporcie podejścia do życia. "Kultura zachodniego wybrzeża to kultura nowości. Dalej od Europy, bliżej świata Pacyfiku, jedynym innym takim miejscem w USA są Hawaje" — stwierdził amerykanista Frank Kelleter w wywiadzie dla czasopisma "ARTE Magazine". Z dala od silnie inspirowanego Europą establishmentu na wschodnim wybrzeżu pojawiły się wszelkiego rodzaju innowacje i style życia.
W szczególności obszar Bay Area (gęsto zaludniony rejon otaczający zatoki San Francisco i San Pablo — red.) zawsze był uważany za laboratorium nieburżuazyjnego stylu życia. Miejsce to stało się celem pielgrzymek poetów beatowych, hipisów, surferów i działaczy na rzecz praw obywatelskich.
"Istniało fantastyczne, uniwersalne poczucie, że wszystko, co robiliśmy, było słuszne, że wygramy. Poczucie nieuniknionego zwycięstwa nad siłami starego i złego" — pisał o San Francisco w 1971 r. Hunter S. Thompson.
W pewnym sensie nawet kontrkultura i jej odgałęzienia podążyły ścieżką wszystkich kalifornijskich trendów. Fitness, iPhone'y, soki warzywne czy chirurgia plastyczna — to, co działa w Kalifornii, przejmuje reszta świata. Historyk Kevin Starr, nieoficjalny biograf "złotego stanu", w 2004 r. podsumował USA tymi słowami:
"U podstaw kalifornijskiego eksperymentu leży również pewne złudzenie" — stwierdził dziennikarz Mark Arax, który pisze o Zachodnim Wybrzeżu między innymi dla amerykańskiego czasopisma "The New York Times".
Napędzany przez imigrantów pionierski duch, który torował sobie drogę przez kontynent, osiadł w Kalifornii wraz z przybyłymi tam ludźmi. "Idea Manifest Destiny, ruchu na zachód, ma w sobie coś niemal religijnego" — stwierdził Arax w wywiadzie dla "ARTE Magazine". Jednak jest w nim także przymus — pewność, że "teraz, w Kalifornii, naprawdę musi się udać", ponieważ w przeciwnym razie, według Joan Didion, "pod tym niezmierzonym, wypranym niebem zabraknie ci kontynentu".
Rezultatem jest Kalifornia jako paradoks. Ponieważ jej wolność nie tylko zapraszała do samorealizacji, tutaj utopie również łatwo zamieniały się w swoje przeciwieństwo.
Hipisi chcieli totalizacji miłości, ruch ten zakończył się jednak nie tylko nieszkodliwymi inicjatywami New Age i farmami ekologicznymi, lecz także sektami takimi jak Rodzina Mansona. Od dłuższego czasu dystopijna tendencja dotyczy nie tylko ideologii. Przejawia się również w skrajnych dysproporcjach bogactwa, rażącym kontraście między niezliczonymi milionerami i rażącą biedą. Ci, którzy tu mieszkają, nie mają łatwego życia. A jednak nazwa "Kalifornia" nie straciła całkowicie swojego wydźwięku.
Mieszkańcy Doliny Krzemowej, eldorado branży technologicznej, są najmniej skłonni do tego, by pozbawiano ich optymizmu. Odkąd Bill Hewlett i David Packard wynaleźli generator częstotliwości (w tym mikrofal) w garażu w Palo Alto, technologia jutra wymyślana jest w Kalifornii.
Nie można sobie wyobrazić firm takich jak Apple czy Google, które definiowane są poprzez demonstracyjnie wyluzowany etos T-shirtów, gdziekolwiek indziej. Tylko tam ludzie tak mocno wierzą w innowacje. I tylko tam inwestorzy venture capital tak chętnie płacą miliony studentom, którzy obiecują, że ich aplikacja uczyni świat piękniejszym i łatwiejszym — a ich, inwestorów, bogatymi.
Przynajmniej takie jest założenie, bo ideał przyjaznego internetu już dawno się wyczerpał. W jego miejsce pojawił się "techno-utopijny anarcho-kapitalizm", którego korzenie amerykanista Kelleter widzi również w kalifornijskiej postawie antyestablishmentowej. W końcu można przecież zarobić dużo pieniędzy na danych innych ludzi.
Być może wszystko sprowadza się do sztuki iluzji. To właśnie hollywoodzka zasada sprawiła, że idea ponownego odkrywania została podniesiona do rangi maksymy. Weźmy na przykład młodą kobietę, która przybyła do Los Angeles jako Margarita Carmen Cansino i — po licznych i bolesnych zabiegach upiększających — zyskała światową sławę jako rudowłosa gwiazda ekranu Rita Hayworth. W miejscu, które nie zna przeszłości, osobowości można przymierzać jak nową parę dżinsów.
Autorka Emma Cline pisała o kalifornijskich archetypach w książkach takich jak "Dziewczyny" (The Girls, 2016) i "Tatuś" (Daddy, 2021) — guru, błękitne ptaki, początkujący milionerzy. Cline pochodzi z północnej Kalifornii, gdzie dominują faliste wzgórza i surowe nadmorskie krajobrazy. Dla niej to, co nierealne i niestabilne, jest tym, co tworzy ten stan — jak Los Angeles, gdzie modernistyczne domy budowane są na stromych zboczach. Jedno osunięcie się skał, jedno trzęsienie ziemi i wszystko przepadnie.
"Właściwie ludzie nie powinni tu mieszkać, a jednak to robimy" — pisała Cline, ponieważ Kalifornia jest również pionierem, jeśli chodzi o klęski żywiołowe.
Zmiany klimatyczne są w "złotym stanie" już szczególnie zauważalne.
"Ciepłe palmowe powietrze — powietrze do całowania" — zachwycał się niegdyś Kalifornią Jack Kerouac. Jedynym problemem jest to, że powietrze jest teraz w większości suche i gorące. Pożary lasów z ostatnich kilku lat są jednymi z najgorszych w historii tego obszaru, a odstępy między nimi stają się coraz krótsze. Wody i tak brakuje, również dlatego, że ogromne farmy przekierowują ją na swoje pola.
Chociaż Kalifornia jest uważana za stan świadomy ekologicznie, który egzekwuje surowe przepisy mające na celu ograniczenie emisji gazów cieplarnianych, mieszkańcy Kalifornii zawsze naginali naturę do własnych potrzeb.
— To nie ludzie byli w złym miejscu, powiedzieliśmy sobie, deszcz był w złym miejscu — pisał Mark Arax w książce "Pęknięcia w Ziemi". Tak więc jeziora zostały osuszone, a rzeki zmuszone do płynięcia pod prąd.
Konsekwencje są teraz widoczne. Całkiem możliwe, że Kalifornia wciąż oferuje przyszłość — pytanie tylko, czy to właśnie ją należy traktować jako wzór.
W świetle tych faktów przez zewnętrzną warstwę mitu zaczyna przebijać rzeczywistość. Jeszcze w latach 70. pisarze pławili się w zapachu kwiatów pomarańczy, chociaż Los Angeles dławił szary smog. Dzisiaj do literatury coraz częściej trafia katastrofa klimatyczna.
Na przykład w powieści "Blue Skies" (2023) T. C. Boyle kreśli apokaliptyczną panoramę Kalifornii. Ziemia usycha, drzewa płoną, ale człowieka denerwuje przede wszystkim to, że rodzinna uroczystość nie udaje się z powodu pogody. Boyle, który mieszka w lasach Montecito, doświadczył pożarów z poprzednich lat i lawin błotnych, które po nich nastąpiły.
Katastrofę przyjmuje z sarkazmem. "Za każdym razem, gdy słyszę syrenę, mam nadzieję, że to tylko ktoś ma atak serca" — stwierdził pisarz.
Być może jest to kolejne osiągnięcie kalifornijskiego paradoksu — nawet w mrocznych czasach można jeszcze czasem żartować.
Skip the extension — just come straight here.
We’ve built a fast, permanent tool you can bookmark and use anytime.
Go To Paywall Unblock Tool