Wychodzą kulisy transferu Lukasa Podolskiego do Górnika. "Prezydent źle to rozegrała" - Przegląd Sportowy Onet


This article details Artur Płatek's career in Polish football, focusing on his time with Górnik Zabrze and his involvement in key player transfers, including Lukas Podolski's.
AI Summary available — skim the key points instantly. Show AI Generated Summary
Show AI Generated Summary
We located an Open Access version of this article, legally shared by the author or publisher. Open It

Łukasz Olkowicz: Pracowałeś dla Borussii Dortmund, oglądałeś piłkarzy z innej półki, w Argentynie spędzałeś od półtora do trzech miesięcy w roku. Dlaczego w pewnym momencie wróciłeś do polskiej piłki?

Artur Płatek: Zauważyłem, że nie mogę resztę życia być skautem, muszę robić coś innego. W 2015 r., można powiedzieć tak z boku, pomagałem Piastowi. Radka Latala zrobiłem trenerem, przeprowadziłem rewolucję kadrową, bo zmieniliśmy 16 zawodników i na koniec zdobyliśmy wicemistrzostwo Polski. Przez półtora roku pracowałem tam na podobnej zasadzie, jak później w Górniku. Kiedy mogłem, to pojawiałem się w klubie.

Chciałem w kadrze młodych zawodników, planowaliśmy ściągnąć pięciu chłopaków z U-21, m.in. Buksę i Jacha. Taki był projekt. Właściciel nie chciał w to wchodzić. Powiedziałem mu, że jeżeli chce non-stop iść w starych piłkarzy, to nie moja bajka. I się rozstaliśmy.

Poza tym wiedziałem, że kiedyś zechcę pójść do Górnika, a praca po sąsiedzku w Gliwicach to stąpanie po cienkim lodzie. Zresztą pani prezydent Zabrza na rozmowie zahaczyła o ten temat:

– No, pan pomagał Piastowi, było wicemistrzostwo Polski. A dlaczego nie Górnikowi?

– Bo nikt z Zabrza do mnie nie zadzwonił.

Do jesieni 2018 r. Wtedy ktoś z Zabrza zadzwonił.

Marcin Brosz poprosił, czy mogę mu pomóc. Po fatalnej jesieni zagrożenia spadkiem było bardzo duże. Zrobiliśmy kilka dobrych ruchów, przyszli Gwilia, Sekulić.

A już pod koniec współpracy z Broszem nie było między wami prądów? Bo trzeba było wybierać: trener albo ty? Wasze drogi się rozchodziły.

Ja ci powiem: Marcin Brosz był dla mnie więcej niż kolegą. Dobrze się z nim dogadywałem. Nawet dzisiaj, jak zadzwoni, to mu pomogę, bo ostatnio rozmawialiśmy przez telefon.

Artur Płatek i Marcin Brosz (Foto: Michał Chwieduk / newspix.pl)

To co się stało po kilkunastu miesiącach wspólnej pracy w Zabrzu? Przesilenie?

Przesilenie było na pewno. To jest to, od czego zaczęliśmy rozmowę. Większość starszych trenerów myśli, że dyrektor sportowy jest po to, żeby z nimi walczyć. Miałem niekiedy takie wrażenie z Marcinem. Załatwiłem, że chyba dwa razy polecieliśmy do Salzburga na sparing, przysłali po nas samolot. Marcin zobaczył tam coś innego, co w tamtym czasie funkcjonowało fantastycznie, bo tak grał Salzburg. I chciał tego samego w Zabrze. Górnik przyszedł na trójkę obrońców i pierwsze mecze były rewelacyjne.

Pamiętam! Pierwsze pięć spotkań wygranych, średnia strzelonych goli – trzy na mecz.

Na koniec zabrakło materiału. Marcin chciał wyniku na już, zawodników gotowych. Nie byłem w stanie mu dać takich, jakich oczekiwał do takiego grania. Problemem były finanse. Nie mieliśmy pieniędzy, zawodników ściągaliśmy za darmo. Górnik teraz zaczyna płacić. Jak słyszę, za Ishmaela zapłacili prawie 400 tys. euro.

375 tys.

To już godziwe pieniądze. Niekiedy młodego chłopaka można kupić za 150-200 tys. Do tego musisz mieć szkielet drużyny, który będzie to trzymał. Włożysz jednego-drugiego zawodnika, żeby się rozwijał, podwajasz jego wartość i go sprzedajesz. Jak prześledzisz, ile zrobiliśmy transferów, ile teraz Łukasz Milik, bo on to kontynuuje, to myślę, że Górnik jest w pierwszej trójce w Ekstraklasie sprzedaży zawodników od 2018 r. To jego siła. Pozostaje pytanie, co można zrobić lepiej wokół klubu, jak zadbać o sponsoring.

Górnik teraz się zmienia.

Zmienia się. Tylko mówiliśmy o 2018 r., a dzisiaj jest 2025. Siedem lat.

Może byłeś w złym czasie.

Być może. Albo nie potrafiłem przekonać innych do tego, co chcę zrobić.

Artur Płatek (Foto: Piotr Kucza / newspix.pl)

Dlatego chciałeś odejść do Wisły Kraków?

Ja ci powiem dlaczego. W tamtym momencie nie widziałem w Górniku możliwości, żeby zrobić coś więcej oprócz tego, co robiliśmy w każdym roku, czyli utrzymania w lidze. Byliśmy solidni i nic więcej. Cały czas słyszałem tylko obietnice. Nikt nie chciał tego potraktować w sposób totalnie biznesowy. I to był główny powód. Na meczu z Lechem w Poznaniu powiedziałem pani prezydent, że chcę odejść.

Do Wisły. Pamiętam, że kiedy w tamtym czasie spotkaliśmy się w Krakowie, to wydawało się, że do tego klubu przejdziesz. Namawiał cię na to Kuba Błaszczykowski.

Praktycznie wszystko było już dogadane.

Zapomniałeś o jednym. Od Małgorzaty Mańki-Szulik się nie odchodziło. To ona decydowała.

W umowie z Górnikiem miałem trzy miesiące wypowiedzenia. Pani prezydent nie zgodziła się tego skrócić, a dwa miesiące później mnie zwolniła. Pokazała mi, kto ma władzę. A jeszcze informację o Wiśle wrzuciła kibicom. Przyszli do mnie, że mam odejść z klubu.

Na treningu podeszli.

Odpowiedziałem im, że Górnik to mój klub. Jeżeli chcą, to oni mogą odejść. Później na meczu wywiesili transparent o mnie. Pani prezydent ze względu na polityczne ruchy musiała obrać jakąś stronę. Rozumiem to. Do Górnika wracam tak co dziesięć lat. Zostało mi jeszcze cztery-pięć i może kiedyś kupię ten klub.

Artur Płatek na zgrupowaniu Górnika Zabrze w Opalenicy (Foto: Piotr Kucza / FOTOPYK)

Mam wrażenie, że to odejście z Górnika, jego okoliczności, zabolały cię najbardziej.

Łukasz, Górnik mnie zabolał, bo nie powiem, że to moje życie, ale dla mnie to nie jest zwykły klub. Pamiętasz Bolka Niesytę, rzecznika prasowego? Tacy ludzie tworzyli Górnika. Każdy klub ma takie unikatowe osobistości… Mój ojciec był tam drugim trenerem. Z dzieciństwa pamiętam, jak nie mógł mi załatwić biletu na mecz Górnika, bo tak zapełniony był stadion. Z kumplami musieliśmy kombinować. Tam kiedyś były szczeble wokół stadionu, przedzieraliśmy się, żeby dostać się na trybuny. Wiesz, to są takie momenty...

Pamiętam trzy mistrzostwa Polski ojca z Górnikiem, kiedy pracował z Kostką, Ćmikiewiczem, Piechniczkiem. Ja to wszystko pamiętam, znałem wszystkich piłkarzy. Miałem 14-15 lat, oni byli dziesięć lat starsi. Jeździłem z nimi na wyjazdy regeneracyjne, kiedy po sezonie zabierali rodziny na tydzień, dwa do Karpacza. Niby, że na roztrenowanie…

Domyślam się.

Z Janka Urbana się śmieję: "Janek, jak ja kiedyś napiszę książkę, jak te obozy regeneracyjne wyglądały…".

Chłonąłeś to wszystko?

Znałem od podszewki. W Górniku trenowałem, chciałem zadebiutować, ale mi się nie udało. Na ławce siedziałem chyba 19 razy. Heniek Apostel był trenerem. Lubił mnie, ale grać nie dał. Po nim przyszedł Hubert Kostka. Znałem go od dzieciństwa, bo ojciec z nim pracował. Kilku obrońców było kontuzjowanych – wypadł Hajto, Brzoza, wiedziałem, że Tomek Wałdoch ma poważniejszą kontuzję i wróci później. Grałem wszystkie sparingi w obronie z Jegorem i Stańkiem.

Na dwa tygodnie przed ligą na treningach zaczął pojawiać się Hajto. Kostka mnie zawołał:

– Wiesz, Tomek wraca, będę go przygotowywał do pierwszego meczu – zapowiedział.

– Trenerze, ja tu nie zostaje.

– Jak to nie zostajesz? Ja ci godom, ty musisz tu zostać, ty dostaniesz swoja szansa.

– Ale trenerze, jeżeli pan mi dzisiaj mówi, że nie da szansy w pierwszym meczu, to ja tu nie zostaję.

Dwa dni później byłem już sprzedany do Polonii Bytom. Tak się moja kariera w Górniku skończyła. Wcześniej było wypożyczenie do Górnika Pszów. Druga liga. Grał ze mną Marek Kostrzewa, był już starszy i odesłali go tam z Zabrza.

Wiesz, Górnik dla mnie to po części religia. Idziesz tam pracować nie po to, żeby dostawać pensję, tylko chcesz dla tego klubu coś zrobić. Dlatego później te rzeczy związane z kibicami zabolały. Ale wiedziałem, że tam jest dużo polityki. Bardzo dużo. A wtedy to nie może iść w dobrym kierunku. Klub musi być klubem. Bez polityki.

Artur Płatek polecił Łukasza Masłowskiego do Jagiellonii

Termalica to był przemyślany ruch? Czy była w tobie jeszcze rozpacz po Górniku?

Nie przyjmowałem tej propozycji w rozpaczy. Ja ci powiem tak: Jeżeli w Termalice ktoś dostanie władzę i dyspozycyjność, to robi pierwszą piątkę w Polsce.

No właśnie o to chodzi, czy będzie miał tę władzę i dyspozycyjność.

W Niecieczy byłem konsultantem, a nie dyrektorem sportowym. Od początku wiedziałem, jaka jest moja rola. Niektórym z zewnątrz wydawało się, że to ja za wszystko odpowiadam, a nie do końca tak było. Dyrektorem jest Krzysztof Witkowski. Byłem tam po to, żeby go wspierać, przekazywać spostrzeżenia i też pomagać trenerowi Latalowi.

Zawirowania z Michałem Probierzem i przyjście trenera Latala spowodowały, że pani prezes Witkowska zadzwoniła, żebym jej pomógł. Termalica po jesieni miała 12 punktów. Nikt się nie spodziewał, że jeszcze będzie w stanie walczyć o utrzymanie w Ekstraklasie, nikt nie dawał jej szans.

I nie udało się utrzymać.

Wiosną zdobyliśmy 20 punktów, do utrzymania zabrakło trzech. I następny sezon spędziliśmy w pierwszej lidze.

Dlaczego zgodziłeś się na pracę w Niecieczy, skoro o niczym nie decydowałeś?

Zależało mi na tym, żeby równolegle do pracy w Borussii, oglądać polski rynek i młodych zawodników. W Niecieczy pracowałem półtora roku. Po tym okresie powiedziałem, że albo ja decyduję, zatrudniam trenera i za to odpowiadam, albo lepiej się rozstać. Nie do końca mi się spodobało, że pod moją nieobecność w klubie, przyjechało trzech zawodników z Ukrainy – jeden był dobry, dwóch przeciętnych. Być może masz rację, że to było nieprzemyślane, ale nie mam sobie do zarzucenia, że w Termalice wykonałem złą robotę. Kilku chłopaków, których wzięliśmy za darmo, czy za małe pieniądze, gra dobrze do dzisiaj. Ściągnęliśmy młodych, jak Karaska czy Jakubika, który rozwalił więzadło krzyżowe. W takie projekty mówiłem, żeby wchodzić. To tyle.

Artur Płatek (Foto: Michał Chwieduk / Fokusmedia)

A był kiedyś temat Legii i twojej pracy jako dyrektor sportowy?

Miałem jedną ciekawą rozmowę z prezesem Mioduskim, kiedy trenerem był Sa Pinto. Przepowiedziałem, co może wkrótce się wydarzyć. Na tym się skończyło. Wtedy byłem mocno kojarzony z Górnikiem i to było duże zagrożenie dla Legii.

Ale z Jagiellonią już rozmawiałeś.

Tak, przed zatrudnieniem Łukasza Masłowskiego. Miałem wtedy jeszcze półtora roku kontraktu z Borussią. Wiedziałem, że tego nie da się połączyć, jak w Górniku i Piaście, że w klubie jestem dwa-trzy dni. Tego nie można było przeskoczyć, nie dali mi zgody w Dortmundzie.

Na spotkanie ze współwłaścicielami Jagiellonii pojechałem z grzeczności, żeby przekazać im moje spostrzeżenia. Myślę, że to było dobre spotkanie. Na sali siedziało 12 czy 13 udziałowców, niektórzy z nich to moi bardzo dobrzy koledzy. Powiedziałem dwa-trzy takie zdania, że otworzyło im to trochę oczy. Nie będę teraz się chwalił, że ja zaproponowałem Łukasza Masłowskiego. Ale rozmawiałem o tym z właścicielami, nie wszystkimi...

Bo ja im później odmówiłem już tak na 100 proc. Na początku stycznia Wojtek Pertkiewicz był już chyba prezesem, on do mnie zadzwonił. Powiedziałem, że nie ma szans, bo tego nie połapię. Zorc mi powiedział, że nie ma na to szans. Rekomendowałem Łukasza. On był wcześniej moim zawodnikiem, którego ściągnąłem do Górnika Łęczna.

Obserwowałem was teraz obu w Turcji na zimowych zgrupowaniach. Papużki nierozłączki. Kiedy jeden pojawiał się na jakimś sparingu, można było być pewnym, że zaraz na trybuny wejdzie drugi.

Łukasza lubię, cenię i uważam dziś za najlepszego polskiego dyrektora sportowego. Kiedy on może mi pomóc, albo ja jemu, to dlaczego mamy tego nie robić?

Artur Płatek i Łukasz Masłowski na zgrupowaniu w Turcji (Foto: Piotr Kucza / newspix.pl)

U nas w ogóle dyrektorzy sobie pomagają? Rywalizują? Jak to jest? Skończyłeś kurs dyrektora sportowego PZPN.

Jeżeli chodzi o kurs, to ja ci powiem – bardzo go cenię z kilku względów. Po zrobieniu papierów trenerskich UEFA Pro w 2006, 2007, całkowicie odciąłem się od wiedzy teoretycznej, książkowej. Po prostu nie miałem na to czasu. No i co? Boisko, praktyka, rozmowy z trenerami, obserwacja treningów. Praktyka, praktyka, praktyka. Tysiące meczów. Tak to u mnie wyglądało. W Borussii było kilka czy kilkadziesiąt spotkań skautingowych, to trochę inna bajka. Miałem też dwa czy trzy wyjazdy trenerskie. W tamtym roku, po zakończeniu przygody z Borussią, byłem tydzień na stażu trenerskim u Edina Terzicia, żeby odświeżyć spojrzenie, jak dzisiaj wygląda praca trenera w klubie na topowym poziomie.

Kurs PZPN jest ciekawie zbudowany. Masz wiedzę z różnych szufladek – psychologia, zarządzanie, struktura klubu. O tym wiesz z praktyki, ale na kursie to sobie porządkujesz. Taka wiedza jest usystematyzowana, pomaga rozszerzyć horyzonty.

Zawsze coś można dodać, ale spotkałem tam fajnych ludzi, którzy chcą się uczyć, kształcić. Nie tylko dyrektorzy. Sebek Mila dzisiaj chce być trenerem, a dwa lata temu jeszcze nie wiedział, kim chce być. Myślę, że on do dzisiaj tego nie wie. Zyskujesz też kontakty. Ja w polskiej piłce działam od dawna, ale ostatnio mnie nie było w klubach i z młodym pokoleniem nie mam takiego kontaktu. Bo kiedy miałem mieć styczność?

Mateusz Mazur, skaut Legii, który był najmłodszym uczestnikiem tego kursu, opowiadał, że na koniec odebraliście dyplomy, rozjechaliście się do klubów, ale wy akurat do dziś utrzymujecie kontakt.

Znam jego ojca, bo chciał mnie dwa razy zatrudnić w Wigrach. Mateusz jest bystry i ma to coś. Oko do zawodników o wiele lepsze niż Radek Mozyrko. A znowu Radek jest mózgiem, jeżeli chodzi o sprawy komputerowe, prezentacje, negocjacje. To trzeba połączyć, kto w czym jest najlepszy.

W czym ty jesteś dobry?

W ocenianiu potencjału młodego zawodnika i planowaniu ścieżek rozwoju. To mój silny punkt. Jestem w stanie przewidzieć, jak piłkarz powinien się rozwijać. Cztery lata temu ściągnąłem Norberta Wojtuszka do Górnika jako prawego pomocnika, ale już wtedy wiedziałem, że to będzie prawy obrońca lub defensywny pomocnik. W tym kierunku chciałem go rozwiać. Przez różne zawirowania z trenerami, zmianami w klubie, chłopak stracił co najmniej dwa lata rozwoju. Na tym poziomie, gdzie jest obecnie, powinien być przynajmniej dwa lata wcześniej. Oczywiście łatwiej mi też rozmawiać z trenerem, współpracować, bo sam nim byłem. Jestem w stanie wejść w jego rolę, mówić tym samym językiem.

Artur Płatek i Norbert Wojtuszek na zgrupowaniu w Turcji (Foto: Piotr Kucza / FOTOPYK)

A musiałeś nauczyć się negocjacji? Zszedłeś z ławki, włożyłeś garnitur i trzeba było pokazać inne umiejętności.

W tym fachu ciągle się uczysz. Choćby słuchając opowieści "Zorkiego", jak on negocjuje w Borussii, też się uczyłem. Negocjacje każdy robi na swój sposób. Ja pracuję inaczej niż inni. Nie śpieszę się, niech gra trwa.

To jest gra?

Tak, to jest gra.

Sprzedaj mi jakiegoś piłkarza.

Najwyżej w hierarchii jest u nas Christian Nwachukwu. Interesowały się nim kluby z MLS, a po dwumeczu w pucharach od razu chciał go kupić Panathinaikos. Tylko za mało oferował.

Dobrze, to załóżmy, że jestem przedstawicielem Panathinaikosu. Ile trzeba za niego zapłacić? Ponegocjujmy dyrektorze. Mam milion euro do wydania.

To musisz dobre bonusy zrobić. To normalna rzecz, można na tym dużo wygrać. Latem sprzedaliśmy 18-letniego Dimitara Papazova do Bolonii za 400 tys. euro. Lewy obrońca, dobrze zbudowany, 184 cm wzrostu. Trafił do drużyny Primavery. Bonusy są tak rozpisane, że pierwsze 250 tys. jest za jego pięć meczów w kadrze Bułgarii U-21. Trzy zagrał w tamtym roku, dwa w tym. Dostalibyśmy to wcześniej, tylko doznał kontuzji. To jeden bonus. Jeżeli zagra tylko minutę w pierwszej drużynie, to mamy drugi bonus. Coś jeszcze? Kolejny za trzy mecze w Serie A.

Trzy mecze?

I za debiut w reprezentacji Bułgarii tak samo bonus.

Artur Płatek w rozmowie z autorem wywiadu – dziennikarzem Przeglądu Sportowego Onetu Łukaszem Olkowiczem (Foto: Piotr Kucza / newspix.pl)

Wracamy do negocjacji w sprawie Christiana. 100 tys. dam za jego debiut w Panathinaikosie.

To już ci podpowiem, że jak kupisz zawodnika za milion i jest 100 tys. za debiut, to po prostu dajesz mi tę stówę. Skoro za tyle kupujesz zawodnika, to musisz wiedzieć, że on u ciebie zadebiutuje.

Za 20 meczów u mnie kolejną stówę.

Nie, to za dużo meczów. Ja się na to nie zgodzę.

Skoro jest dobry, to zagra 20 meczów. Spokojnie.

Pierwszą stówę za pięć bramek lub pięć asyst.

To skrzydłowy. Patrzę na jego statystyki z tego sezonu. 18 meczów w lidze bułgarskiej: trzy bramki i dwie asysty. W Lidze Europy cztery mecze: jedna bramka i jedna asysta. Zgadzam się na Twoje warunki. I stówę dorzucam za debiut w reprezentacji.

Akurat w reprezentacji Nigerii trudno się przebić. Tam nie zawsze decydują względy sportowe.

I 100 tys. za mistrzostwo Grecji. Bo też płaci się za sukcesy klubowe. I stówę za awans do Ligi Mistrzów. I tyle. Poszedłbyś?

Wiem, jaka jest wartość Christiana, więc musisz zwiększyć kwotę podstawową.

Zostają jeszcze procenty od kolejnego transferu.

Procenty to ja zawsze muszę mieć, bez nich nie sprzedam zawodnika. Nie ma takiej możliwości, żebym nie wpisał procentów.

Jako Panathinaikos mówię ci: To ja ci dam teraz więcej za Christiana, a zrezygnuj z procentów. Dostaniesz już teraz pewne pieniądze.

Nie zgodzę się. 10 proc. to minimum. Mniej w ogóle nie ma szans.

Po naszej rozmowie Botew sprzedał Christiana Nwachukwu do Sheffield United. Cena według portalu transfermarkt: 1,2 mln euro.

Artur Płatek ma żal do Rafała Kurzawy. Chodzi o negocjacje z Górnikiem Zabrze i Pogonią Szczecin

Jakie były twoje najciekawsze negocjacje w Polsce?

Podam ci przykład sprzedaży Sekulicia z Górnika do Chicago Fire. Akurat po drugiej stronie w negocjacjach był chłopak, który dziś jest w Lugano. Oba kluby mają tego samego właściciela, Amerykanina.

To jak sprzedawałeś Sekulicia?

Późno, bardzo późno, bo chwilę przed zamknięciem u nas zimowego okna transferowego. Bodaj 15 lutego. Miał jeszcze cztery miesiące kontraktu i mógłby odejść za darmo. Tylko Chicago Fire było zdeterminowane, żeby jak najszybciej znaleźć prawego obrońcę. Dwie opcje im się wysypały, o jednej wiedziałem od znajomego. Negocjacje zaczęliśmy od 20 tys. dolarów, a skończyliśmy na 450 tys.

Jasno zakomunikowałem, dlaczego chcę tyle dostać. – Nie ma szans na mniej, bo trener się wścieka.

Marcin Brosz rzeczywiście się denerwował, gdy była mowa o sprzedaży Sekulicia. Liga już się rozpoczęła. Sprawdziliśmy 72 prawych obrońców, ale Marcin żadnego nie chciał. Później wypożyczyliśmy Vassilantonopoulosa z AEK Ateny razem z napastnikiem Giakoumakisem.

Ciekawe negocjacje były przy sprzedaży Pawła Bochniewicza do Heerenveen. Szanuję Gerry'ego Hamstrę, który był dyrektorem tego klubu. Odszedł później do Ajaksu, a teraz jest w Zwolle. Pawła sprzedaliśmy w pandemii, co nie było takie łatwe. Hamstra przyjechał do Zabrza. Pokazał, że jest zdeterminowany. Takie negocjacje nie są oczywistością, że ktoś do ciebie przyjeżdża, siadasz do stołu i rozmawiacie. Gerry okazał się facetem na poziomie. Później jeszcze spotkałem się z nim poza klubem, porozmawialiśmy luźno. To było coś innego.

Paweł Bochniewicz (Foto: srv_lemur / srv_lemur)

Negocjacje, z których byłeś najbardziej zadowolony?

Myślę, że najlepiej rozegrałem negocjacje przy Żurkowskim. Tam był ciężki zawodnik do rozmów, jego agent Jarek Kołakowski. Miałem klub, który Szymona chciał i na papierze wszystko się zgadzało. To było Bordeaux. To jedna oferta. Druga z Cagliari, które też chciało Szymona. Bardzo dobrze znałem osobę, z którą współpracuje Kołakowski. To albański Niemiec, w przeszłości był agentem trenera, z którym współpracowałem w Koblenz. Chciał być też moim agentem. Przy transferze Żurkowskiego wiedziałem, że jest ze strony Fiorentiny, bo miał w tym klubie bardzo dużo do powiedzenia. No i to wykorzystaliśmy, zrobiliśmy dobry interes. Fiorentina zapłaciła 4,7 mln euro. Plus 700-800 tys. bonusów, które Górnik później dostawał.

A najtrudniejsze negocjacje?

Z Kurzawą. Daliśmy mu się wystawić. Jeżeli chciał podbić warunki w Pogoni, mógł zrobić to inaczej. Zachował się nie fair. To, co wtedy powiedziałem w prasie...

Wkurzyłeś się.

Wkurzyłem, bo traktowałem Rafała inaczej. Grał już w Górniku, kojarzył się z momentem, gdzie był sukces i awans do europejskich pucharów. Myśmy go chcieli, kibice go chcieli, Marcin Brosz bardzo go chciał. Wiedziałem, że to bardzo dobry ligowiec i da nam dużo, jeżeli chodzi o stałe fragmenty. Dwa razy byłem u Rafała we Francji, kiedy był zawodnikiem Amiens. Spotkałem się z nim, dyrektorem klubu. Myśmy mu wtedy dawali w Górniku bardzo dużo pieniędzy.

A Pogoń was po prostu przebiła.

Takich kontraktów nie można podpisywać, bo strzelasz sobie w kolano. Nie dziwi, że Pogoń miała później takie problemy.

Rafał Kurzawa (Foto: Szymon Górski / Pressfocus)

Dogrywałeś też szczegóły kontraktu Lukasa Podolskiego z Górnikiem. To z kolei najłatwiejsze negocjacje?

Saga z nim trwała 2,5 roku. Od pierwszego dnia wiedziałem, że i tak przyjdzie do klubu. Wiedział to też Lukas. Pozostała kwestia, jak to zrobić, żeby na ten transfer zgodziła się pani prezydent. Z "Poldim" byłem w kontakcie, kiedy grał jeszcze w Japonii. Raz w miesiącu rozmawialiśmy telefonicznie.

I latałeś do niego.

To już do Turcji. Dwa razy spotkaliśmy się w hotelu Regnum w Belek. Mówiłem mu, jak jest w Górniku, zresztą on to wszystko wiedział od Łukasza Milika i kibiców.

Po Podolskiego szliście trzema ścieżkami.

Tak, ale uważam, że w tym transferze moja rola była bardzo duża. W zarządzie był Darek Czernik, który stał za mną i też chciał tego transferu. Tylko właściciel nie był przekonany.

Dlaczego?

Pani prezydent miała niestety taką wadę, że ona musiała być najważniejsza. Źle to rozegrała. Przekonywałem ją: "Pani prezydent, teraz jest czas, żebym poleciał do "Poldiego" i załatwił jego przyjście do Górnika. Wtedy ma pani dwa lata na wypracowanie z nim takich relacji, żeby wygrała pani następne wybory". Tak jej to przedstawiałem. Dla mnie było najważniejsze, żeby w końcu dała zielone światło na przyjście Lukasa. Aż powiedziała: "To leć". Wsiadłem w samolot, poleciałem do Turcji. Jeszcze z Borussii się dziwili, bo akurat do mnie zadzwonili, gdzie jestem.

– Jak chcecie gdzieś mnie wysłać, to z Antalyi.

– A co ty robisz w Antalyi?

No i co? Jeszcze raz opowiedziałem "Poldiemu", jak jest w Górniku. Później jego agent wysłał mi kwoty, jakie Lukas chciałby zarabiać. To były duże liczby. W ciągu dwóch tygodni zabraliśmy z Darkiem Czernikiem czterech sponsorów, którzy opłacili jego kontrakt. I tak wyglądały pierwsze dwa lata. Co było później, to nie wiem, bo mnie już w klubie nie było. Dla Ekstraklasy jego przyjście było świetne marketingowo.

Lukas Podolski i Artur Płatek na sparingu Górnika Zabrze z Arką Gdynia. 2021 r. (Foto: Piotr Kucza / FOTOPYK)

Ale już w Górniku nie potrafili tego wykorzystać.

Zgadza się, zbyt wiele na tym nie ugraliśmy. Jako klub byliśmy słabo przygotowani marketingowo.

Podolski miał zresztą o to pretensje.

To nie była moja rola. Marketing przygotował jakieś akcje, których później nie wdrażano. Ja przez moje kontakty próbowałem wciągnąć jedną czy drugą firmę i połączyć ją z Lukasem. Udało się z 4Move i Wieśkiem Włodarskim. To była moja robota. I tyle.

Jakie dzisiaj macie relacje z Podolskim?

Z mojej strony wydaje się, że bardzo dobre. Zdarza się, że kiedy przejeżdża w Zabrzu obok pierogarni mojej mamy, to wysyła mi zdjęcie. Czekaj, kiedy ostatnio mi wysłał. O, 7 stycznia, jechał na pierwszy trening Górnika w nowym roku.

🧠 Pro Tip

Skip the extension — just come straight here.

We’ve built a fast, permanent tool you can bookmark and use anytime.

Go To Paywall Unblock Tool
Sign up for a free account and get the following:
  • Save articles and sync them across your devices
  • Get a digest of the latest premium articles in your inbox twice a week, personalized to you (Coming soon).
  • Get access to our AI features

  • Save articles to reading lists
    and access them on any device
    If you found this app useful,
    Please consider supporting us.
    Thank you!

    Save articles to reading lists
    and access them on any device
    If you found this app useful,
    Please consider supporting us.
    Thank you!